Poszukiwanie własnej tożsamości, także tej religijnej, to dość długa i – jak w przypadku wielu świętych – kamienista droga. Trzeba na niej jednak pamiętać o podstawach, żeby nie budować jedynie na miałkim piasku, bo trwałość tej budowli może być bardzo krótkotrwała. Jak zauważa dobry obserwator i znawca życia kościelnego ks. Włodzimierz Lewandowski, powołując się na św. Cyryla Jerozolimskiego, są dwa rodzaje wiary: pierwsza z nich to poznanie, czyli wiedza dostępna, jak Pismo Święte, Katechizm, dokumenty soborowe i encykliki. Przed mającym tak uformowaną wiarę otwiera się jej drugi rodzaj, czy to, co jest dziełem Ducha Świętego: wiara przenosząca góry. Jaki jest cel takiej wiary? Ks. Lewandowski odpowiada: „W totalnym zamęcie, jakiego jesteśmy także w Kościele świadkami, potrzeba wiedzy i zdolności logicznego myślenia, dostrzegania złożoności procesów i ich ewolucji, dużej odporności na argument „z linku” i umiejętności odróżniania tego, co jest nauką, od tego, co jest zaledwie mało uzasadnionym poglądem”. Stąd jest nam potrzebna „odwaga myślenia”, której wartość stanowi siła argumentów rozumowych, a nie wulgaryzmów, piękno modlitwy a nie ohyda zniszczenia przez race, petardy czy kamienie, dialog zamiast ideologicznego zacietrzewienia.
Największymi reformatorami byli w Kościele święci, którzy największe zmiany przeprowadzali… zaczynając od siebie. Nie wykrzykiwali, że świat jest zły, przykazania Dekalogu należy wyrzucić, ale wyrzucali z życia to, co sprzeciwiało się odwiecznym prawom, które Stwórca wpisał w serce każdego człowieka. Niezależnie od zajmowanej pozycji społecznej, drogi powołania, kategorii konfesyjnej, utożsamiania się z określonymi poglądami politycznymi, w sercu odbija się imperatyw moralny, który jest nie jakimś miękkim podszeptem, ale kategorycznym wezwaniem: „Czyń dobro, unikaj zła!”.
Dobro może czynić każdy. Ale dodatkową motywacją ludzi wierzących jest „ze względu na Boga”. A jaka wiara, taka ofiara. Jakie zrozumienie, takie i przełożenie na życie, swoje i dzieci. Medioznawca prof. Monika Przybysz zauważa, iż „rodzice pochłonięci robieniem kariery, pracujący po godzinach i wracający późnym wieczorem do domów zajmują się dziś dziećmi średnio przez 67 minut w ciągu całej doby, a rozmawiają jedynie przez 4,5 minuty na dobę!”. Efekt? Przykładów można mnożyć, ale jeden z ostatniego czasu jest dość wyrazisty. W Polskę poszła wiadomość: ksiądz wyrzucił uczennicę z kursu przygotowującego do bierzmowania za symbol Strajku Kobiet na maseczce. Ojciec dziewczyny: – Potraktował ją jak człowieka gorszej kategorii, wyszydził i oszkalował. Idę do proboszcza, a jak będzie trzeba, to do kurii! Po skardze do kurii przyszła odpowiedź: „Emblemat ten nie licuje z wartościami, po których stronie opowiada się jako praktykujący katolik, gdyż symbol ten używany jest obecnie m.in. do promocji aborcji na życzenie. Kłóci się to z mającym nastąpić podczas sakramentu bierzmowania potwierdzeniem przyjęcia katolickiego stylu życia”.
Niektórzy wieszczą koniec Kościoła, choć nawet nie pamiętają daty swojego chrztu… Ciekawe, że dzieje się tak już od dwóch tysięcy lat. Oni odchodzą, a Kościół trwa.
ks. Leszek Smoliński
Napisz komentarz
Komentarze