Historia z dziś.
W naszej stodole mieszkają trzmiele. Dziś rano przez moja nieuwagę mały taki zaplątał się w sukienkę i dziabnął mnie w plecy.
Szybko fenistil i w drogę do taty świętować. Mniej więcej po dwóch godzinach jazdy zaczyna mnie telepać. Sucho w gardle i trzesawka.
Jedziemy akurat przez Gostynin. Skręcamy do szpitala. Przemiła pielęgniarka mierzy mi ciśnienie i podaje wodę. Lekarz oglada miejsce urządzenia i uspokaja ”to raczej nie wstrząs anafilaktyczny”. Pielęgniarka mówi ze u nich zero diagnostyki, bo to szpital psychiatryczny, ale ze wezwą karetkę i zawiozą mnie „tu obok blisko to mi zrobią ekg i badanie krwi chociaż”. Ja boje sie karetek, wiec mowię pojedziemy sami. Ok.
10 km, mnie telepie nadal, uczucie ucisku w gardle, nieprzyjemnie. Jest mi niedobrze, niemal płaczę.
Podjeżdżamy po izbę przyjęć, pukam , pielęgniarka slucha uważnie, „proszę usiąść”.
Lekarz nie podnosi nawet specjalnie głowy znad papierów, „nie ma zgrozenia życia - triage do 6 godzin na SOR”.
…”ale..” mowię.
Lekarz nadal z głowa w komputerze „mam tu innych pacjentów. Triage 6 godzin”.
Wychodzę.
Nie ma tłumu chorych, nie ma tez empatii czy choćby zainteresowania.
Gdybym ja tak pracowała ze swoimi klientami… gdyby ktokolwiek tak pracował…
Ech...
Miejsca nie polecam.
(pisownia oryginalna autorki)
Napisz komentarz
Komentarze