We wczesnym średniowieczu handel w wielu polskich osadach opierał się na wymianie towarowej między okoliczną ludnością a lokalnymi rzemieślnikami, którzy oferowali narzędzia do uprawy roli, elementy strojów, ozdoby z metalu i rogu.
Przybywający z daleka kupcy sprzedawali towary, które uchodziły za luksusowe: ozdoby, biżuterię, eleganckie sukno. Oferowali również egzotyczne przyprawy: pieprz, szafran, goździki, kminek, gałkę muszkatołową, cukier, cynamon i anyż. Od miejscowych kupowali miód, wosk, zwierzęce skóry oraz... niewolników.
Wraz z powstaniem pierwszych miast zmieniły się zasady handlowania. Przyjezdni kupcy mogli swoje towary sprzedawać wyłącznie miejscowym, ci zaś wszelkie dobra odsprzedawali mieszkańcom miasta i okolicy. Zaczęły pojawiać się pierwsze sklepy oferujące dobra luksusowe. Obok nich rozkwitały drobne kramy, na których kupić można było wyroby lokalnych rzemieślników, płótno oraz chleb. Na targu rybnym obowiązywały bardzo rygorystyczne przepisy sanitarne. Świeże ryby można było pierwszego dnia sprzedawać w całości. Drugiego dnia należało obciąć rybie pół płetwy, by kupujący wiedział, że ma do czynienia z rybą pochodzącą z poprzedniego dnia. Sprzedawane na trzeci dzień ryby musiały być zupełnie pozbawione płetwy. Nie można ich było sprzedawać do konsumpcji dla ludzi. Ryby bez płetwy, które nie zostały sprzedane, należało niezwłocznie wyrzucić.
Okoliczna ludność mogła raz w tygodniu sprzedawać na wolnym targu warzywa, owoce i nabiał. Swoje produkty oferowali również miejscowi rzemieślnicy. W najbliższej okolicy miast nie można było otwierać warsztatów rzemieślniczych i sklepów. Ten przywilej nazywany był „prawem jednej mili”. W średniowieczu nie istniał podatek VAT. Nie znaczy to jednak, że w tamtych czasach w ogóle nie znano podatków. Z jakimi obciążeniami liczyć się musieli przed wiekami mieszkańcy Ziemi Gostynińskiej? Tego nasi Czytelnicy dowiedzą się już w piątek.
Napisz komentarz
Komentarze