Wcielana przez dziesięciolecia PRL-u ideologia lekceważenia rangi tego niechcianego przez komunistów zwycięstwa oraz przypisywanie jej nadprzyrodzonych właściwości cudu i opieki Matki Bożej wyzwalała i wyzwala u wielu naszych rodaków postawę ironii, zażenowania, wstydu. I to nie tylko ateiści, ale także katolicy, którzy wiarę w Boga mniej lub bardziej deklarują i istnienie cudów uznają. Łatwiej stwierdzić, że osłabiona dotychczasowymi zwycięstwami czerwona horda prąca na Warszawę, Lwów i Poznań oraz dalej na Berlin, Paryż i Rzym musiała ulec, bo byliśmy lepsi i silniejsi, mieliśmy wspaniałych wodzów, dowódców i strategów. A jakiś cud? Toż to zabobon, przesąd katolicki, otumanianie narodu…
Dzisiaj, po 100 latach od tego unikatowego wydarzenia, nie dokonując analiz militarnych, warto przypomnieć atmosferę tamtych dni koncentrując się na interwencji Bożej Opatrzności podczas walk o Polskę.
Naprzeciw czerwonej bestii tratującej polską ziemię, upojonej dotychczasowymi zwycięstwami i przytupującej z niecierpliwością na samą myśl o orgiach gwałtów i łupiestwa nieprzebranych skarbów polskich jaśnie panów - stanęło wojsko młodziutkiego, utworzonego z trzech odrębnych zaborów państwa; wojsko, które jeszcze niedawno w szeregach obcych armii strzelało do siebie; wojsko, które jeszcze parę tygodni temu siedziało w szkolnych ławkach. Jednakże podczas I wojny światowej w walkach o granice Polski, ta armia zadziwiła świat odwagą, zdeterminowaniem i męstwem.
Kilka lat później, w obliczu zbliżającej się nawały bolszewickiej latem 1920 r. cała katolicka Polska padła na kolana – w domach, kościołach i u przydrożnych krzyży, przy wiejskich kapliczkach w jednogłośnym błaganiu do Boga i Najświętszej Panienki o cud.
Żołnierz polski, walczący od dwóch miesięcy na wschodnich rubieżach Polski z druzgocącą przewagą militarną i liczebną sowietów, był w nieustannym odwrocie, bity i spychany z kolejno zajmowanych pozycji, porażony strachem przez wroga z głębi piekieł, jakiego nie widziano na tej ziemi od ponad dwustu lat, a który swym bestialstwem przewyższał tatarskie czambuły, ten żołnierz przez setki kilometrów cofający się, nie był już zdolny do jakiegokolwiek oporu. Generał Wacław Jędrzejewski meldował w sztabie wojska polskiego o ogromnym przemęczeniu, upadku ducha, o uciekających w panicznym nieładzie oddziałach. Rząd polski nie krył najwyższych obaw. Wojsko polskie opanowała – jak określił Józef Mackiewicz – gangrena demoralizacji i rozkładu.
Władze przeprowadzały rekrutacje do wojska, z kościelnych ambon księża nawoływali do obrony Ojczystej ziemi i wstępowania do Armii Ochotniczej, jednocześnie stając z żołnierzami w jednym szeregu i dzieląc z nimi trudy walki. Każda diecezja oddała pięć procent swoich księży do wojska. Chłopi, stanowiący lwią część żołnierzy Armii Ochotniczej, przywiązani do wiary potrzebowali kapłana, spowiedzi i modlitwy, dlatego razem z 105 tysiącami żołnierzy Armii Ochotniczej poszła na front armia kapłanów. Najsłynniejszy z nich, ks. Ignacy Skorupka, poległ 14 sierpnia pod Ossowem prowadząc do ataku z krzyżem w ręce studentów warszawskich uczelni.
Zawsze w momentach trudnych dla narodu hierarchowie polskiego Kościoła wydawali specjalne akty zawierzenia, aby wyprosić w niebiosach pomoc dla śmiertelnie zagrożonego kraju. Dnia 7 lipca biskupi polscy wystosowali do papieża Benedykta XV list błagając o modlitewny szturm wiernych do Boga Najwyższego, aby za orędownictwem Najświętszej Dziewicy Opiekunki Polski zechciał Narodowi Polskiemu oszczędzić tej ostatecznej klęski, oraz by raczył odwrócić tę nową plagę od wycieńczonej przez upływ krwi Europy.
Tego samego dnia, w kolejnym dramatycznym liście do episkopatu całego Kościoła powszechnego na świecie, biskupi prosili o modlitwę o ocalenie Polski pisząc: Bolszewizm jest żywym wcieleniem i ujawnieniem się na ziemi ducha Antychrysta, który przenikając do najgłębszych komórek społeczeństwa spowodowałby, że stary kontynent stałby się piekłem na ziemi, a od Atlantyku do Morza Śródziemnego, od Gibraltaru po Nordkapp rozciągałby się jeden wielki gułag.
Dnia 27 lipca obradujący na Jasnej Górze episkopat Polski w obliczu decydującego starcia z bolszewikami na przedpolach Warszawy odnowił akt obrania Matki Bożej na Królową Polski i oddał całą Ojczyznę Najświętszemu Sercu Jezusowemu. Biskupi wzywali cały naród do maksymalnego wytężenia wysiłków na rzecz obrony Ojczyzny stojącej w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa odwołując się do czasów szwedzkiego potopu, gdy „garstka obrońców stanęła za wielkie armie i pułki wojska , odparła najeźdźcę, zwyciężyła i naród zbawiła”.
Metropolita warszawski arcybiskup, Aleksander Kakowski zarządził specjalne modlitwy przed Najświętszym Sakramentem po każdej mszy św. w intencji ocalenia stolicy i całej Ojczyzny przed czerwoną zarazą. Od paru dni w tej samej intencji trwała nowenna do błogosławionych patronów Warszawy: Władysława z Gielniowa i Andrzeja Boboli. W ostatnim dniu jej trwania znad Wkry i Wieprza ruszyła polska kontrofensywa, która odrzuciła koczowniczą anarchię na wschód. Dyrektywa ani kroku w tył obowiązywała wszystkich noszących mundur – czy to wojskowy czy duchowny.
W nocy z 13 na 14 sierpnia, czyli w chwili największego zagrożenia stolicy, Stanisław Stroński napisał artykuł „O cud Wisły”- porównując sytuację do cudu nad Marną we Francji w 1914 r. - wołając o cud na naszej, polskiej ziemi. I gdy w jutrzejszą niedzielę zbiorą się miliony ludności polskiej w kościołach i kościółkach naszych, ze wszystkich serc popłynie modlitwa: „Przed Twe oblicze zanosim błaganie, Ojczyznę, Wolność, zachowaj nam panie”. Błogosławiony tą modlitwą ojców, matek sióstr i małej dziatwy o ziszczenie się cudu Wisły, żołnierz polski pójdzie naprzód z tym przeświadczeniem, że oto przypadło mu w jednej z najcięższych chwil w naszych tysiącletnich dziejach być obrońcą Ojczyzny”.
Dnia 14 sierpnia sytuacja Polski była rozpaczliwa, wróg był pewien zwycięstwa i jeszcze przed faktem ogłosił światu zdobycie stolicy Rzeczypospolitej, żołnierze osłabieni, przygnębieni, zrozpaczeni. Nie było siły zdolnej polskiego żołnierza wyrwać z odmętu defetyzmu i rozpalić w nim na nowo ducha zwycięstwa, poderwać do kontrataku. „Wasze modlitwy mogą w tym dniu więcej pomóc, niż cała nasza wiedza wojskowa” - oznajmił generał Maxime Weygand, szef przebywającej w Polsce francuskiej misji wojskowej w rozmowie z nuncjuszem apostolskim w Warszawie, kardynałem Achille Ratti, który dwa lata później został papieżem, Piusem XI.
Dnia 15 sierpnia 1920 r. duch przemiany dawał się odczuć w powietrzu. Zauważyli to nawet twardzi żołnierze, nieskłonni ulegać nastrojom chwili. W uroczystość Wniebowzięcia na niebie pojawiła się wielka postać z połamanymi strzałami w dłoniach… Postać Matki Bożej była widziana przez setki nacierających bolszewików. To niesamowite „zjawisko” wywołało wśród nich przerażenie i panikę, której nie sposób opisać. W zachowanych relacjach bolszewickich jeńców znajdują się zapisy informujące o tym, że w tym dniu stracili wiarę w możliwość zwycięstwa. Gdy ujrzeli na niebie postać Bogurodzicy, rzucili broń i uciekli z pola walki.
W takiej sytuacji „Naszym Polakom wyrosły skrzydła - na bieżąco notował z kolei członek francuskiej misji wojskowej, major Charles de Gaulle. - Żołnierze, którzy zaledwie przed tygodniem byli fizycznie i psychicznie wyczerpani, gnają teraz na przód, pokonując 40 kilometrów dziennie. Tak, to jest Zwycięstwo! Całkowite triumfalne zwycięstwo!”
Polski żołnierz, jeszcze wczoraj sterany odwrotem i podminowany rozpaczą, odparł atak bolszewików. Dnia 15 sierpnia 1920 roku na polskiej ziemi wydarzył się cud! Szalę zwycięstwa przechylił kontratak znad Wieprza, ale gdyby przyczółek wiślany pod Warszawą upadł i pękły polskie linie pod Radzyminem i Ossowem, wkrótce cała Europa pogrążyłaby się w mrocznej otchłani komunizmu w jego najohydniejszej postaci.
Po zwycięstwie, podczas nabożeństwa dziękczynnego za oswobodzenie stolicy i kraju od najazdu bolszewickiego, arcybiskup Józef Teodorowicz w swojej homilii wygłoszonej w bazylice archikatedralnej pod wezwaniem Jana Chrzciciela w Warszawie powiedział: „Cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją Cudem nad Wisłą i jako cud przejdzie ona do historii, bo zwycięstwo pod Warszawą tylko w sposób nadprzyrodzony wyjaśnić i wytłumaczyć można”.
Czy jest na to ogromne zwycięstwo Bitwy Warszawskiej, umieszczanej pośród osiemnastu bitew decydujących o dziejach świata, jakieś racjonalne wytłumaczenie? Wspomniany wyżej arcybiskup, Józef Teodorowicz podkreśla, że wygrano tę bitwę ponieważ „Modlitwy narodu polskiego pomogły. Nie ujęły zasługi wodzom ni chwały męstwa żołnierzy, nie ujęły też wartości ofiarom i wysiłkom całego społeczeństwa, ale to modły bitwę wygrały, modły Cud nad Wisłę sprowadziły. Odżegnywanie się od tej nadprzyrodzonej pomocy Boga żadnej chwały człowiekowi nie przymnaża, lecz – wprost przeciwnie – stawia go w nader marnym świetle (...) Deus vicit! Bóg zwyciężył! - zawołamy tym wszystkim, którzy by ludzkiej mocy czy zręczności wyłącznie przypisywać chcieli zwycięstwo i wiązać je nie z nadziemską pomocą Bożą, ale tylko z wojennymi planami”.
Postrzeganie warszawskiej wiktorii w kategorii cudu, nie ujmuje należnej chwały, bohaterstwa i dowódczych kompetencji wodzów: marszałka J. Piłsudskiego, generałów: Tadeusza Rozwadowskiego, Władysława Sikorskiego, Józefa Hallera, Franciszka Latinika, Wacława Iwaszkiewicza-Rudoszańskiego i Franciszka Krajowskiego.
Barbara Ewa Gierula
Napisz komentarz
Komentarze