Oprócz pisania dziennika Dahlbergh szkicował miasta i fortece, które napotykał podczas marszu przez Polskę. Są na nich też plany, weduty urbanistyczne, ryciny, sytuacje batalistyczne. Dziennik i rysunki znajdujące się w zbiorach szwedzkich, zostały opracowane i wydane w 1971 roku przez Bronisława Heyduka w książce „Dahlbergh w Polsce. Dziennik i ryciny szwedzkie z dziejów „potopu” 1656–1677”.
Z dziennika Dahlbergha wynika, że będąc w Gostyninie, wykonał kilka rysunków. Niestety, wśród opublikowanych przez Heyduka 110 szkiców szwedzkiego oficera nie ma zamku w Gostyninie. Nie dały rezultatu próby poszukiwania w kilku bibliotekach w Sztokholmie, natomiast są doskonałe rysunki Łowicza, Pułtuska, Zakroczymia i Brześcia Kujawskiego. Niewykluczone, że głębsze poszukiwania, m.in. w Upsali przyniosą pomyślny rezultat.
Adam Przyboś, autor wstępu do wydawnictwa Heyduka, podkreślił wartość dzienników Dahlbergha polegającą na tym, że szwedzki oficer inżynier, patrząc na polskie miasta, wsie, zamki, oceniając wydarzenia w Polsce, widział je oczyma cudzoziemca, dostrzegał więc to, czego mogli nie dostrzec Polacy. Stanowi zatem doskonałe uzupełnienie relacji polskich kronikarzy i pamiętnikarzy. Dahlbergh podaje liczne nazwiska Szwedów, Polaków, Niemców, wymienia drobne fakty, wylicza odległość między miejscowościami, ocenia stan dróg, wygląd miast i ich obronność.
We fragmencie dziennika dotyczącym Gostynina Dahlbergh zapisał:
„Dnia 15 [marca 1657] poszedł Jego Królewska Mość na Kowal (Covale), 4 mile. Dnia 17 na Łanięta (Lanionta), 5 mil. Stąd Jego Królewska Mość posłał mnie do zamku Gostynin (Costenin) z rozkazem, abym – o ile uznam, że zamek jest dość mocny i odpowiednio położony, by go bronić skutecznie na wypadek ataku wroga – zostawił tam majora Mejera ze 120 dragonami i rotmistrza Palma z 50 rajtarami (ten miał mnie powiadomić, gdzie się znajduje), abym im dał rozkaz zaopatrzenia się i zarys, jak się umocnić. Ale żadnego z nich nie mam zabierać z powrotem do armii.
Ruszyłem więc tam z pocztem 50 koni, 6 mil. Miejsce nie wydało mi się sposobne, choćby jako linia łączności, a że nie chciałem ryzykować straty ludzi, więc gdy wykonałem pewne szkice i rysunki, zabrałem z sobą majora z jego 170 ludźmi i spotkałem jego królewską mość w marszu koło Kutna (Kuttno), 5 mil. (…) Tego samego dnia poszliśmy razem do Żychlina (Sicclina), 2 mile”.
W czerwcu 1657 roku Karol Gustaw wraz z wojskiem udał się na podbój Danii. Wymarsz armii nastąpił 3 czerwca. Idąc w kierunku Pomorza, Dalhberg znalazł się w pobliżu Gostynina w dniu 16 czerwca. W dzienniku zanotował, że z Gostynina został wysłany generał major Arnson celem zwinięcie garnizonu w Łowiczu i spaleniu miasta. Gdy miasto i zamek zostały spalone, armia przeszła brodem koło Gostynina, gdyż panowała tam zaraza.
Podczas pierwszego pobytu w zamku w Gostyninie Dalhbergh zanotował:
Nie mogę przy tym pominąć, że w Gostyninie, w bramie zamku, natknąłem się na jakiegoś potwora, który miał samo ciało na 3 i ½ qwarter długie i szerokie, a rozstawienie tylnych nóg około 6 qwarter, choć nie były całkiem wyciągnięte. Okropny, straszliwy zwierz, któregośmy wszyscy oglądali z wielki zdumieniem. Polacy opowiadali, że znaleziono go w głębokiej dziurze wieży, gdzie ów zwierz pożarł uwięzionych tam siedmiu ludzi. A wlazł tam przez otwór od podmakającego bagna.
Dahlbergh nie był jedynym, który wspominał o żabie w gostynińskim zamku. Opowieść tę, nieco zmodyfikowaną, przytoczył Andrzej Dzierożyński w „Kobiecie i Życiu” w 1975 roku, nr 37. Oto jej fragment: (…) w wieży jednej straszna żaba Bufo znajdowała się, niewolników pożerająca, znaleziona i zabita, długa na łokci dwa [ok. jednego metra], szeroka na jeden [ok. pół metra]: której zrazu skóra na bramie zamkowej, a potem jej odmalowanie dawało się widzieć ciekawym. Zjawiła się była w roku 1642.
Dzierożyński wskazał też dwóch innych autorów z przełomu XVII i XVIII wieku – Gabriela Rzączyńskiego (1664–1737), polskiego jezuitę, autora prac z dziedziny fizjografii, który obok wartościowych wiadomości zamieszczał w swoich dziełach legendy i naiwne przekazy rękopiśmienne, włącznie z legendą o żabie Bufo (łacińska nazwa ropuchy szarej) w Gostyninie z 1642 roku - „Historia naturalis curiosa Regni Poloniae (1721) oraz Benedykta Chmielowskiego (1700–1763), polskiego humanistę, księdza, twórcę pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej „Nowe Ateny albo Akademia wszelkiey scjencyi pełna” (1745). W „Nowych Atenach” Chmielowski zamieścił wiele osobliwości, anegdot, opowieści, jak opisy potworów, np. smoków i cyklopów. Jest tam również legenda o gostynińskiej żabie. Według Chmielowskiego również około 1656 roku w zamku gostynińskim był więziony królewicz szwedzki, oficer Baldisius. Jeszcze wcześniej, bo już w 1689 roku, Jakub Haur, (1632–1709), autor książek rolniczych, w swoim dziełku „Skład albo skarbiec znakomitych sekretów ekonomii ziemiańskiej”, przeplatanym różnymi dykteryjkami, anegdotami i kuriozami, pisał, że w gostynińskim zamku była w lochu tak wielka żaba, że ludzi w więzieniu tym siedzących zjadała. Jeden na śmierć dekretowany więzień odważył się ją zabić. Obłupiona ze skóry i długo była na bramie tam przybita. Która od dawna już zbutwiała i zgniła...”. Być może owo „odmalowanie” , czyli odciśnięcie na bramie widział właśnie szwedzki rysownik Dahlbergh.
Potwór, o którym pisał Dalhbergh, to według Bronisława Heyduka prawdopodobnie szczątki zwierzęcia z formacji dyluwialnej, zakonserwowane w ilastych podkładach. Należy przy tym podkreślić szczególną specyfikę szwedzkiej mentalności, wiarę w zabobony (stąd opis owej żaby), nieufność do ludzi w okupowanym kraju, uprzedzenia religijne, strach przed zemstą i własną bezsilnością w chorobie, która wydawała się śmiertelną zarazą.
Inne przypuszczenie wysnuł Jan Dziubak z Płocka, który w 2001 roku w liście do wówczas wydawanego „Głosu Gostynińskiego”, przypomniał historię żaby w gostynińskim zamku. Uznał, że wyjaśnienie Heyduka jest zbyt lakoniczne. Nie zawsze musi to być wyjaśnienie racjonalne szczególnie, gdy ktoś wieczorową porą zabłądzi w tamte strony, gdy chmury zakryją księżyc i gwiazdy, a wiatr zawodzi. Może ktoś jeszcze usłyszy jęki lub płacz Wasyla Szujskiego lub jego braci, biadolenia nieszczęsnego brata cara lub bratowej, płacz dziewki skrzywdzonej lub szczęk oręża bitewnego.
Grozę w podziemiach gostynińskiego zamku przeżył G. Surin, dziennikarz „Wiadomości Szujskich” z miasta Szuja, z którym związana była rodzina Szujskich. Surin z grupą innych dziennikarzy zwiedzał w 1971 roku wzgórze zamkowe i podziemia zamku w Gostyninie. Wspominał w swoim artykule, że na chwilę zostali sami, bo przewodniczka się oddaliła i wówczas nieoczekiwanie w jednej z piwnic szarej i mrocznej zatrzasnęły się za nami ciężkie kute drzwi. Wszystko stało się tak nagle, że zastygliśmy w osłupieniu. Nasza przewodniczka wróciła. Resztę czasu zabrało nam obejrzenie tego smutnego pomieszczenia, w którym buszują myszy, a ściany pokryte pleśnią, jak i dusze więźniów.
O tajemniczości tego miejsca pisze Marek Olędzki w sprawozdaniu z badań archeologicznych przeprowadzonych na Zamku Górnym w Gostyninie w 1981 roku. Na najniższej kondygnacji wieży, w północno-wschodnim narożniku zamku odkryto kilkanaście wydrapanych na cegłach herbów szlacheckich. Potwierdza to, że więziono tam także przedstawicieli stanu szlacheckiego.
Do wszystkich dat, faktów znanych i czekających na odkrycie, do legend, podań, baśni dodaliśmy kolejną ciekawostkę, która niewątpliwie pobudzi wyobraźnię naszych czytelników, zaś do zarządzających obiektem na wzgórzu zamkowym apelujemy o udostępnienie zwiedzającym zachowanego czternastowiecznego lochu jako niewątpliwą atrakcję tego miejsca.
Barbara Konarska-Pabiniak
Otwór okienny pod wieżą zamkową (wygląd współczesny).
Fragmenty wnętrza lochu pod wieżą
Napisz komentarz
Komentarze