Platon wierzył, że dwie rozdzielone kiedyś połówki jednego życia powrócą do siebie i staną się jednym bytem. „To właśnie wtedy mocno poczuł i całkowicie zrozumiał, że to więcej niż tylko uczucie i będzie jej szukał… do skutku… by jej duszę przytulić”. Droga do epifanii to droga do zrozumienia własnego jestestwa.
Wulgarność została wypędzona wraz z filozofami – rzeczywistość wykreowana przez Patrycję Piwoni-Koprucką (pozwolę sobie dalej na zwrot imienny, wierząc, iż Autorka nie poczuje się urażona) pachnie świeżo rozpalonym kadzidłem. Zawodowa psycholożka i psychoterapeutka zdejmuje bowiem swoje szkiełko i oko i proponuje „dla wszystkich, którzy […] choć kawałek swojego serca i swojej duszy w tej opowieści odnajdą” bliżej nieokreślone, odurzające TO. A chociaż w folderze wystawowym wyjaśnia, że „zdjęcia i spisane przemyślenia są metaforą mojej symbolicznej drogi życiowej, etapów, przepełnionych całą gamą emocji i doświadczeń”, to szanowny odbiorca i tak załaduje TE „miejsca niedookreślone” sztuki własnym bagażem. I zrobi to niejako wbrew intencji samej autorki, bowiem tekst prezentowany przez Patrycję uzupełnia fotografię i odwrotnie, rezonując niejako i powielając semantykę całości, która w ostatecznym rozrachunku sprawia wrażenie bycia zaadresowaną nie do odbiorcy-widza czy odbiorcy-czytelnika, ale właśnie do niej samej.
Wystawa tworzona dla siebie? Tak – w przeciwieństwie do poprzednich wystaw prezentowanych w galerii Tencera w te wakacje, gdzie Magdalena Karasek wyraziła liryzm kobiecego spojrzenia, a prace Julity Domżał eksponowały detale kobiecości, Patrycja ani nie wyraża, ani nie eksponuje. Cała ta fotograficzno-prozatorska (a momentami i aforystyczna) symfonia barw i wrażeń zestrojona jest pod batutą medytacji, z której najwięcej czerpie ona sama. Zwierza się sama sobie, pocztówkami z przeszłości inspiruje własne „teraz”. Sztuka stanowi dla niej remedium na szalony XXI wiek – to ogród modlitewny ku czci Matki-Ziemi, przynoszący ukojenie po każdej rozłące z własnym „ja”. Możemy – niby turyści – do tego ogrodu wejść, możemy nawet przysiąść, ale tylko w godzinach otwarcia.
Jej solilokwium pali się łagodnym płomieniem. Intymne zapiski z duchowego życia, często przyjmujące formę życzeniową (w rodzaju: „Niech mnie nie omija żaden zachód tego lata”), wyliczeń („Wróciła tam, gdzie zostawiła siebie…”) czy zdań raczej sugerujących pewne doznania niż faktycznie je nazywających („Dobrze zachować siebie w tym nonkonformistycznym świecie…”) mimowolnie inspirują do niewinnej kradzieży choćby iskry z tego żaru. Jej refleksje mają w sobie coś z intymnych zwierzeń chowanych pod poduszką, pisanych w tajemnicy przed całym światem pamiętników – nietrudno zatrzymać się przy którymś zdaniu, aforyzmie, przetrawić jak świeżo przyrządzoną potrawę i zachować wspomnienie jej smaku. A nuż uda się przyrządzić je we własnym zaciszu? Czy nie o to ostatecznie chodzi w psychoterapii, ażeby pacjent własnymi ścieżkami dotarł do właściwego przepisu na swoje życie?
Nasza droga kończy się w puszczy, ale epifania trwa dalej. „Wiosenny las wita mnie codziennie takimi cudami. Daje mi możliwość obcowania z tym, co dla mnie osobiście jest jedną z największych wartości na świecie, z tym, co jest mądrością samą w sobie”. Wisława Szymborska pytała: „dokąd biegnie ta napisana sarna przez napisany las?” Odpowiedź Patrycji brzmi: przez napisaną mnie. A nie napisała jeszcze ostatniego słowa.
Marcin Gęsiarz
Napisz komentarz
Komentarze