Zegar z kukułką
Dobrze pamiętam pierwszy przyjazd z Warszawy: Gdański lakoniczny jak przystankowe ogłoszenia chwilówek, zniżające się samoloty w pół drogi między błękitem z kartonu i gołym polem, kilometry alej i rowów ciągnących się wzdłuż linii pobocza, zamknięty most sochaczewski i trzydzieści stopni cienia. Udało mi się znaleźć między stolicą a Sochaczewem, między krajową „92” a żółtą „580”, równy kawałek asfaltowego sernika roztopionego w żarze, trochę jednak zajęło, zanim poczułem je pod kołami.
22.01.2022 18:24