Dorośli dziś mężczyźni do tej pory pamiętają łacińskie modlitwy, które wypowiadali niegdyś po łacinie służąc przy ołtarzu. Moda lubi wracać, a właśnie obecnie w Polsce i na świecie od wielu lat trwa ożywiona „moda” na msze w dawnym rycie rzymskim. Przybywa ludzi, którzy chrzczą swoje dzieci na „starą modłę”, „biorą śluby”, wypowiadając słowa przysięgi identycznie jak przed laty ich dziadkowie.
Dlaczego właśnie taka msza rozpoczęła uroczystość przekazania nowego sztandaru Szkole Podstawowej nr 3? Ponieważ jej patroni, polegli w obronie Ojczyzny i zmarli po wojnie do roku 1970, w intencji których społeczność gostynińskiej "Trójki" modliła się, innej mszy nie znali. Nie znali innej mszy polscy żołnierze składający ofiarę z życia na wszystkich frontach II wojny światowej; nie uczestniczył w innej mszy pomordowany w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku kwiat polskiej inteligencji; jej modlitwy powtarzało polskie wojsko przed walką o Monte Casino, słuchali jej w ruinach Warszawy cywile broniący stolicy przed niemieckim najeźdźcą, w lasach karmili się nią niezłomni przedstawiciele antykomunistycznego podziemia.
Dla większości z nas msza, w której uczestniczymy na co dzień jest jedyną przez nas rozpoznawalną, choć w rzeczywistości ma ona niespełna 50 lat – wobec 2000. letniej historii Kościoła to niewielki wycinek czasu.
Co odróżnia mszę trydencką od jej młodziutkiej siostry? W mszy wszech czasów (bo i tak niekiedy się ją nazywa) obowiązuje oficjalny język Kościoła używany w liturgii nieprzerwanie od co najmniej IV wieku po Chrystusie do lat 60. ubiegłego stulecia. Jest to łacina – język świętych, ojców i doktorów Kościoła, język bardzo dobrze precyzujący prawdy wiary ukryte w modlitwach mszalnych i śpiewach chorału gregoriańskiego (które również dziś usłyszymy), okalających dawną liturgię wieńcem wzniosłych melodii i niepowtarzalną prostotą krótkich tekstów, najczęściej zaczerpniętych wprost ze Starego Testamentu. Sakralność wymaga siłą rzeczy innego zachowania się niż w domu czy na ulicy. Język kultyczny nie jest powszednim, potocznym językiem szkoły czy gazet, ale językiem misterium. Łacina gwarantuje szacunek należny tajemnicy Mszy. Dzięki temu w czasie trwania liturgii rozwija się wśród wiernych respekt wobec Boga i rzeczy świętych, skupienie i duch adoracji.
Drugą łatwo zauważalną różnicą jest umiejscowienie kapłana w czasie mszy – stoi on przodem do Pana Boga, któremu składa ofiarę – w ten sposób wszyscy uczestnicy liturgii zwróceni są w jedną stronę, w stronę krzyża i tabernakulum. Nieprzychylni lub nierozumiejący dawnej wielowiekowej liturgii twierdzą, że ksiądz jest niegrzeczny i niewychowany, bo odwraca się tyłem do ludzi; gdy w rzeczywistości stoi on, jak dobry pasterz, na ich czele, przewodzi wiernym, prowadząc ich do Chrystusa, który na końcu czasów przyjdzie ze Wschodu – stąd bardzo częste ukierunkowanie naw starszych kościołów – w stronę „wchodzącego Słońca”, starożytnego Orientu. Sięgnijmy pamięcią do odwiedzanych przez nas katolickich świątyń z co najmniej 100-letnim rodowodem – wszystkie one posiadają mniej lub bardziej zdobioną nastawę ołtarzową, której częścią nieodłączną jest ołtarz przytwierdzony razem z nastawą do krańcowej ściany nawy. Zwróćmy uwagę, że np. na Jasnej Górze do dziś nie ma możliwości odprawiania mszy przodem do wiernych z powodu spojonego z ołtarzem głównym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.
Msza żałobna w dawnej formie rytu rzymskiego zwana jest popularnie mszą "requiem" – od jej pierwszych wyśpiewywanych w Introicie słów: „Requiem aeternam dona eis, Domine” – Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie.
Liturgia rekwialna akcentuje Bożą sprawiedliwość, Bożą odpłatę i nieuchronną konieczność śmierci; orzeźwia i nieustannie wzywa wszystkich ludzi do kontemplacji budzącej trwożny podziw natury śmierci, jej zupełnej odmienności i tajemnicy.
Tradycyjna forma rytu mszy żałobnej nie obawia się poruszać trudnych kwestii związanych m.in. z piekłem i potępieniem. W kolekcie modlimy się, aby zmarli
nie zostali „oddani w ręce nieprzyjaciela” i „aby nie przechodzili cierpień piekła”. Śpiewany zaś graduał wraz z tzw. traktusem wspominają „smutną nowinę”, „więzy grzechowe” oraz „wyrok zatracenia”. Nic to jednak w porównaniu z piękną sekwencją Dies irae, która słusznie powinna w nas wzbudzić lęk przed Bożym sądem. Usłyszymy w niej: „Nie gub mnie w on dzień rozprawy”, „zbrodniarz, kajam się za winy”, „gdy już pójdą potępieni w wiekuisty żar płomieni” – to tylko niektóre z fraz intonowanych w monumentalnym „Dniu gniewu”. Modlitwa Offertorium nawiązuje do „kar piekielnych i głębokiej czeluści”, a Absolucja wspomina „ciężar pomsty”, „strach i drżenie” oraz myśl o „nadchodzącym sądzie i gniewie”. To wszystko ma ukierunkować nas ku Bogu, ku wieczności, życiu po śmierci, ostatecznemu przeznaczeniu.
Msza święta, w formie bardzo dobrze znanej światu do roku 1969, potrafi przekazywać, i to bez większego wysiłku, poczucie odmienności i powagi tego, co jest czynione w obrzędach. Ma ona tę trudną do zanalizowania moc oczarowywania, która przyciąga ludzi właśnie dlatego, że nie jest czymś banalnym, jak większość naszej egzystencji.
W Mszy świętej sprawowanej w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego mamy pokarm duchowy dla wszystkich świętych Pańskich ery nowożytnej, mamy natchnienie dla niezliczonej rzeszy artystów – architektów, malarzy, muzyków, kompozytorów, poetów; mamy – mówiąc wprost – wyraz wiary, która stworzyła całą zachodnią cywilizację i kulturę.
Adam Matyszewski
Napisz komentarz
Komentarze